|
Mój dziadek Franz ożenił się z babcią
Różą, bo miała geszeft.
Był dziewięć lat od niej młodszy. Był
karciarzem, kobieciarzem i dansiorem. A babcia modliła się codziennie na
różańcu i rodziła dzieci. A z domu prawie nie wychodziła. A w niedzielę
gotowała zupę. Dla proboszcza. I kompot.
W 1934 Franz miał sklep w Karwinie, po
naszej stronie. Mój dziadek miał trzy sklepy : jeden w Friedenshoffie,
jeden w Knurowie, no i jeden w Karwinie. I w tym Karwinie dowiedział się
na dworcu centralnym jakimś, że już nie ma po co wracać do Knurowa, bo
już żona i dzieci są w obozie koncentracyjnym. I wtedy uciekł na
wagonach towarowych do Niemiec. Szukali go przez Czerwony Krzyż i
znaleźli Franza dopiero w 56 roku. Nieźle uciekł. I Franz wypisał
zaproszenie do swoich córek i one przyjechały. I tu się okazuje, że on
ma babę. No, wiesz... Że ojciec już ułożył sobie życie. I tu nagle
wpadają dwie rąbnięte córeczki i dwie wnuczki. I pogoniły tą narzeczoną.
Coś niesamowitego, no nie? A żeby było śmieszniej, to jeszcze z Hanoweru
do Aachen uciekli, żeby daleko od tej narzeczonej, tej nowej matki.
Mój dziadek był najpiękniejszy na świecie,
długie siwe włosy, muszka, kamizelka, wiesz, to ten od kart, tańców i
panienek. Był 64 rok, wszyscy szaleli, myśmy z dziadkiem chcieli jechać
do Holandii na koncert Beatlesów. I ciotki znalazły zakreślony artykuł w
gazecie, i że 20 marek kosztuje,- i nam ten cały plan zniszczyły.
Powiedziały, że za 20 marek za jeden bilet na Beatlesów to one całą
rodzinę wyżywią przez tydzień. I ja strasznie płakałam, nie wychodziłam
z pokoju. I dziadek mi kupił cztery poduszki : John, George, Ringo i
Paul. Miałam cztery poduszki. Codziennie z innym Beatlesem spałam. Ale
najbardziej lubiłam spać z Johnem. Była taka moda w Niemczech.
Był 64 rok. No a w 65 dziadek umarł,
niestety.
A mama tante Luci miała piekarnię i była
bardzo zajęta i Luci sama się wychowała. I na podwórku w piaskownicy
zaszła w ciążę. Miała 15 lat i nic nie wiedziała. I nagle ma coraz
większy brzuch i nie wie czemu. Ona się tylko całowała w piaskownicy z
kolegą, nie? No. I nagle mama mówi : du bist schwanger! No i miała 16
lat jak urodziła ta tante. A ta jej córka miała 12 dzieci. A te dzieci
mają już dzieci, i te dzieci - dzieci. A ona ma teraz 102 lata. I na
każde urodziny żegna się z całą rodziną, a czuje się coraz lepiej.
Śniło mi się, że ktoś zrobił kawiarnię z
mojego domu. Postawił stoliki, parasole, pełno gości, wyobrażasz sobie?
Zero prywatności...
I jeszcze kilka tekstów
A mi się śniło, że przyszedł do domu
złodziej. Chodził, chodził, zajrzał do szafy, zajrzał do lodówki,
zostawił na stole 10 zł i kartkę: „Tak żyć nie można”.
A mój dziadek pracował w zakładzie
psychiatrycznym w Saratowie. Raz mało go nie zjedli pacjenci. Osaczyli
go i mówią, że chcą z niego zupę ugotować, a on się zgodził chętnie. I
ofiarował się przynieść sól. Więc go puścili.
A Rysia pamięta jak we Lwowie paliło się
getto i z głośników Niemcy puszczali „Lili Marlen” Marleny Dietrich. A
oni stali i patrzyli, bo to było takie przedstawienie.
Byłam w Moskwie z córeczką i
pojechałam na dawną daczę krewnych mego męża, gdzie, uwięziona przez
dwójkę małych dzieci, nudziła się przez całe lato jego kuzynka. I ta
właśnie Nataszka Salachowa mówi do mnie: „Bierzmy dzieciaki i chodź,
pokaże ci moje Место Силы”.
Była to wioska o nazwie Никольское,
nazywała się tak samo, jak my. A cerkiew, co tam stała, była pod
wyzwaniem, rzecz jasna, Николая
Угодника. Ale nie o cerkiew jej chodziło.
Przez tą wioskę przepływała mała rzeczka,
prawie niezauważalna wśród chaszczy. Była przegrodzona tamą i tworzyła
małe rozlewisko. Woda z rozlewiska leniwie szturmowała tamę i tworzyła
wodospad, wysokością może z metr. I to miejsce ona wyobrażała sobie
przez całą zimę, siedząc w swoim blokowisku. Na tamtym brzegu jakiś
dacznik mył starego «Moskwicza», tuż obok łowiono ryby, pito piwsko,-
też mi miejsce mocy, powstydziła by się... Wiadomo, że ona widziała w
tym wszystkim coś innego, ale my z Łusią mamy na co dzień góry
Wałbrzyskie i przełęcz Kowarską, jeżeli już mówić o pięknie...
Posiedziałam z grzeczności z nią z
półgodziny w zakurzonej trawie i poszłyśmy do domu. Było przed nami dwa
kilometry marszu wzdłuż szosy, upalny dzień, ciasne pantofle i moje
marudzące dziecko. (Córka Nataszki było zawsze szczęśliwa, kiedy mama
zabierała ją ze sobą.) Moja Łusia zbierała polne kwiatki,
замученные,
дохлые подмосковные цветочки.
Ale bukiecik jej się udał.
I tu zobaczyłyśmy wesele.
Dwa samochody zatrzymały się na
moście przez tą samą rzeczkę, nie wiem, co to za tradycja na tej wsi.
Dwa drogie, nowe samochody,
иномарки, чтобы было понятнее. Żeby było
widać, że nie byle kto się żeni... Panna młoda była duża baba, ładnie
odchudzona, mocna, spocona i upudrowana. Biała suknia „a la princese”,
мускулистые
веснушчатые плечи.
Loczki na czole tak zalakowane, że wyglądały na plastykowe. Piękna
wiązanka, prawdziwa wiązanka panny młodej – róże herbaciane. W Moskwie
kwiaty są okropnie drogie, przywożą je z Holandii. I naszym
dziewczynkom, co tu dużo mówić, prawie dech zaparło na widok takiego
piękna. Przechodziłyśmy tuż obok, Łusia tylko i mogła powiedzieć «Прекрасная
королевна...» i podała Pannie Młodej swój
bukiecik. Zachwycona.
I oto plastykowa wiejska Panna Młoda
przekazuje swoją okropnie drogą wiązankę koleżance, bierze bukiecik Łusi
i krzyczy do Pana Młodego: «Patrz, dziecko mi dało kwiatki!»
I tak z tym bukiecikiem szła do cerkwi, i
weszła tam i stała przed ołtarzem.
A jej piękna wiązanka została w rękach
koleżanki. |